sobota, 17 października 2009

Polskie finanse w wydaniu extreme

Odważne założenia makroekonomiczne, oczekiwania na rekordowe wpływy z prywatyzacji, a przede wszystkim ogromna dziura budżetowa. To rzuca się w oczy w uchwalonym przez Radę Ministrów projekcie budżetu na 2010 rok. Dużo mówiło się o oszczędnościach, cięciach i dodatkowych wpływach, natomiast w rzeczywistości przyjęty dokument to ekspansywna polityka fiskalna w mocnym wydaniu.

Gospodarka taka jak nasza, wymaga podkręcania popytu wzmożonymi wydatkami państwa, zastanawiam się jednak czy te nakłady idą w dobrym kierunku? Deficyt sięgający choćby 10% PKB nie musi oznaczać katastrofy finansów publicznych, ale pod warunkiem, że jego powodem są długoterminowe inwestycje. Tymczasem kolejne ekipy lekceważą wydatki na cele rozwojowe, ich obcinane jest oczywiście mniej kosztowne w sensie poparcia społecznego niż np. redukowanie wsparcia socjalnego. Tymczasem dorzucanie do worka bez dna musi mieć swoje konsekwencje.

Dziura budżetowa nie 52 mld a nawet 82 mld złotych

Projekt budżetu przewiduje wydatki na poziomie nie większym niż 301 mld zł, wpływy do budżetu oszacowane zostały na co najmniej 249 mld zł, przewidywany deficyt to 52 mld zł. To niedobór wynikający z podliczenia samego budżetu, należałoby jeszcze doliczyć do tej kwoty wydatki pozabudżetowe, które także są dalekie od równowagi. Nowa ustawa o finansach publicznych dała ciekawy instrument „zamaskowania” rzeczywistych braków funduszy w państwowej kasie. Z krajowego budżetu wyodrębniony został budżet środków unijnych, pozwoli to na dokładniejszą kalkulację, zostaną w nim rozliczone dochody z unii i podlegające refundacji wydatki realizowane z tych środków. Deficyt budżetu „unijnego” to 15,3 mld zł, do tej pory ta wartość powiększała niedobór środków w budżecie, zatem deficyt liczony „starą” metodą to ok. 67,5 mld zł. Ekonomiści w obliczeniach idą dalej. Do podanej w projekcie kwoty doliczają ujemne saldo przychodów z prywatyzacji (13,3 mld zł) oraz ujemne saldo refinansowania zadań realizowanych z udziałem środków pochodzących z budżetu UE (0,9mld zł). Co daje sporo większą sumę 82, 1 mld zł, konieczną w rzeczywistości do pożyczenia.

Ambitnie planowanie przychodów z prywatyzacji

Najgorszą, jednak, wadą budżetu jest opieranie się na ryzykownych założeniach makroekonomicznych. Eksperci Business Center Club, na czele z profesorem Stanisławem Gomółką, za najbardziej kontrowersyjne założenie uważają prognozę utrzymania się inwestycji w środki trwałe na poziomie tegorocznym. Tymczasem, przedsiębiorcy myślą raczej o ostrożnej odbudowie zapasów. Spadek zysków i ograniczona dostępność kredytów raczej wróżą ograniczenie inwestycji. Tym bardziej, że maleje także stopień wykorzystania zdolności produkcyjnych. Optymistyczna prognoza dotycząca wzrostu eksportu także może okazać się przeszacowaną. Wkład eksportu na wzrost PKB może być mniejszy niż zakładany w przypadku silnego umocnienia złotówki, co z kolei podniesie udział importu w bilansie. I wreszcie wpływy do budżetu z prywatyzacji, bardzo odważne przypuszczenia zakładające wpływ rzędu nawet 30 mld zł. Ta kwota ma pokryć znaczną cześć wydatków, ale sprzedaż majątku na „siłę” i w pośpiechu zawsze budzi wątpliwości. A plan wydaje się ponad miarę ambitny, kiedy porównamy tegoroczne przychody z tego tytułu.

Z zaplanowanych na 2009 rok 12 mld zł udało się do końca września zgromadzić jedynie 3,7 mld zł. Na deser, inflacja rzędu 1%. Szacuje się, że inflacja na początku 2010 roku ma wynosić ok. 3%, później zapewne nastąpi spadek, ale jego dynamika musiałaby być wręcz szalona, by średnioroczna inflacja na koniec kształtowała się na poziomie 1%. Jednak, spadek wartości pieniądza wyższy niż zakładany powinien pomóc w realizacji budżetu, dlatego oparcie się na takiej prognozie może nie być przypadkowe.

Nowa ustawa o finansach publicznych

Przed katastrofą finansów publicznych ma nas uchronić nowa ustawa o finansach publicznych, z sierpnia tego roku. Przewiduje ona daleko idące konsekwencje przekroczenia progu ostrożnościowego 55% długu w stosunku do PKB. Na razie balansujemy niemalże na granicy. Niby zabezpieczenia są, ale jeśli faktycznie w przyszłym roku, czy może w jeszcze następnym osiągniemy dług publiczny powyżej tej granicy nie będzie wesoło. Obecnie rola deficytu w budżecie jest znacząca, kiedy przekroczymy próg ostrożnościowy, ustawa nakłada na rząd obowiązek zrównoważenia budżetu w następnym roku. Deficyt w szczególności może wystąpić, jednak dług w stosunku do PKB ma być niższy niż w poprzednim roku. Co jeszcze zafundują nam zabezpieczenia wynikające z ustawy? Między innymi zamrożenie pensji pracowników budżetówki oraz waloryzację rent i emerytur jedynie o wskaźnik inflacji. Myślę, że w którymś momencie musi być postawiona granica wzrostu zadłużenia państwa. Próg na poziomie 55% PKB został ustalony jeszcze w momencie, kiedy dług sięgał jedynie ok. 40 % PKB, teraz zbliżamy się niebezpiecznie, a jego przekroczenie odczujemy wszyscy.

Pamiętamy też o naszym członkostwie w UE, no i oczywiście o niedawnych obietnicach szybkiego euro. Dziś rok 2012 jako data wprowadzenia wspólnej waluty chyba wywołuje uśmiech, chociaż jeszcze rok temu wydawała się tak realna. Ale rok temu nie łamaliśmy kryteriów zbieżności ustalonych traktatem z Maastricht. Raport o konwergencji dotyczący stanu w 2007 roku jest jeszcze optymistyczny. Wielkość deficytu budżetowego wyniosła 2% PKB, natomiast dług publiczny 45,2 % PKB. Dziś kraj ponownie jest objęty procedurą nadmiernego deficytu. Polska nie wypełnia także założeń unijnego paktu stabilności i wzrostu, którego celem jest zobligowanie państw do prowadzenia odpowiedzialnej polityki fiskalnej. Za nie wypełnianie tych zobowiązań nie grożą nam sankcje finansowe, niemniej jednak w wyniku łamania postanowień Polska może utracić część środków przyznawanych przez Wspólnotę.

Zwiększamy deficyt na wydatki sztywne nie na inwestycje

Polska polityka fiskalna wymaga nieco odmiennego traktowania, nie można stawiać naszej gospodarki na równi z krajami starej Unii. W przypadku rynków „doganiających” resztę, mam na myśli rynki Europy Środkowo-Wschodniej, rozluźnienie finansów jest niemal niezbędne. Deficyt powinien pobudzać popyt, który z kolei napędza wzrost PKB. Zakładając, że gospodarka jest nakręcana zapotrzebowaniem konsumentów, w warunkach niepełnego wykorzystania zdolności produkcyjnych, restrykcyjna polityka budżetowa może być nawet szkodliwa. Naturalnym jest, że tempo wzrostu PKB jest wyższe niż w krajach najwyżej rozwiniętych, dlatego uważam, że kryterium fiskalne traktatu z Maastricht, formułowane, de facto, 18 lat temu, wymagające deficytu nie przekraczającego 3% PKB jest nieszczególnie korzystne dla rozwoju polskiej gospodarki. Niepokój budzi kierunek, w którym idzie zwiększanie deficytu.

Z całą pewnością nadmierne wydatki nie są uzasadniane jakimiś nadzwyczajnymi inwestycjami. Niedobory wynikają raczej z zapewniania przywilejów socjalnych, chociażby ogromnych i niedorzecznych dotacji dla FUS i KRUS. To dowód na zachowawcze działania kolejnych ekip rządzących. Zwiększanie przywilejów kolejnych grup społecznych i obniżanie podatków, bez dynamicznego rozwoju inwestycji może faktycznie prowadzić jedynie do załamania polskich finansów. W takim wypadku, niekorzystnie działa także pokrywanie długu publicznego papierami skarbowymi. Oprocentowanie obligacji rośnie wraz ze wzrostem zadłużenia. Przy wyższej premii inwestorzy wolą ulokować wolne środki w bezpieczne państwowe papiery wartościowe, niż przeznaczyć je na inwestycje i rozwój.

Tracimy zatem podwójnie: raz na zmarnotrawionych pieniądzach z budżetu, drugi raz na braku aktywności rozwojowej przedsiębiorców. Deficyt przekraczający 3% PKB uważam za sensowny, a nawet potrzebny, ale deficyt wynikający z dynamicznego rozwoju w wyniku nakładów na inwestycje, a nie pompowania środków w systemy od dawna gwarantujące jedynie ich utopienie. Dziura budżetowa nie może powiększać się w nieskończoność, ustalone kiedyś progi ostrożnościowe miały być czerwonym światłem dla kolejnych rządów, dziś Rada Ministrów pod przewodnictwem Donalda Tuska widzi już żółte światło, ale zdaje się tym nie przejmować. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wkrótce wszyscy gwałtownie hamować.

Tekst autorstwa Katarzyny Szczepaniak ukazał się na http://www.mojeopinie.pl/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz