niedziela, 4 października 2009

Irlandzkie „tak”, a demokracja.


W piątek (02.10.2009r.) Irlandia w ogólnonarodowym referendum opowiedziała się za ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego. Za traktatem głosowało ponad dwie trzecie Irlandczyków (67,1 proc.). Na „tak” zagłosowało o 20 proc. więcej osób niż przed rokiem. W pierwszym referendum, z 12 czerwca 2008 roku, odrzucono Traktat stosunkiem głosów 53,4 proc. do 46,6 proc. Obawiając się w głównej mierze utraty unijnego komisarza, prerogatyw w sprawach polityki podatkowej i regulowania kwestii aborcji.

Od tej pory pozostają tylko dwa kraje które nie przyjęły jeszcze Traktatu- Polska i Czech. W obu przypadkach Traktat Lizboński czeka na podpis prezydentów. Zarówno Lech Kaczyński jak i Vaclav Klaus już dawno powiedzieli, że złożą swój podpis pod Traktatem, po pozytywnym referendum w Irlandii. Polski Prezydent już zapowiedział, że podpis złoży. Sytuacja może być bardziej skomplikowana w przypadku Prezydenta Czech. Należy on do zagorzałych przeciwników Traktatu i pojawiają się głosy, że może on nadal zwlekać z podpisem. Ale skoro ma takie prawo, to niech z niego korzysta.

Irlandzkie „tak” okrzyknięto wielkim zwycięstwem… demokracji. Mnie to jednak bardzo dziwi, bo czy wywieranie nacisków na Irlandie by jak najszybciej przeprowadzała kolejne referendum, po ubiegłorocznym „nie”, mieści się w demokratycznych standardach? Po co w takim razie przyjmuje się takie zasady- żeby traktat wszedł w życie musza go wszyscy członkowie zaakceptować ? Skoro ktoś go odrzucił to nie wciskajmy tego samego, tylko, że w nowym opakowaniu. Owszem Unia Europejska potrzebuje zmian, mając na uwadze akcesję kolejnych państw, konieczność przystosowania się do nowej rzeczywistości, ale nic na siłę. Potrzebuje reformy wewnętrznej, ale nie nazywajmy referendum w Irlandii triumfem demokracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz