środa, 25 listopada 2009

Energetyczna dywersyfikacja czy dalsze uzależnienie?


Począwszy od czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości jednym z głównych priorytetów polityki państwa stało się bezpieczeństwo energetyczne. Porzucono rozważania na ten temat wcześniejszych ekip rządzących. Nie zastanawiano się już czy owe bezpieczeństwo jest zagrożone, tylko jak je zapewnić. Z pytania czy dywersyfikacja kierunków dostaw surowców strategicznych jest potrzebna, prześlijmy do pytania jak i gdzie szukać nowych źródeł.

Wyraźnie zostało to zaznaczone w programach wyborczych zarówno Prawa i Sprawiedliwości jak i Platformy Obywatelskiej. Podobnie było w wygłaszanych expose kolejnych premierów, Kazimierza Marcinkiewicza, Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Pierwszy z szefów rządu PiS podkreślał potrzebę budowania wspólnej polityki energetycznej Unii Europejskiej, mając na uwadze wzrastające zagrożenie z możliwości politycznego wykorzystania gazu i ropy. Drugi premier za rządów PiS jeszcze dobitniej mówił o konieczności szukania nowych kierunków dostaw surowców. Obecnie urzędujący Donald Tusk niemiał w tej kwestii odmiennego zdania. Dywersyfikacja, z uwzględnieniem ochrony środowiska i wykorzystania potencjału energii odnawialnej, to droga którą powinna podążać Polska, mówił dwa lata temu obecny premier..

Dobrze się stało, że w końcu zdano sobie z tego sprawę. Najdobitniej o słuszności tej tezy może świadczyć „wojna gazowa” pomiędzy Rosją a Ukrainą z początku tego roku. Moskwa wykorzystała gaz do politycznej gry, pokazując Europie, że albo akceptujecie nasze warunki, albo zakręcamy kurek z gazem. Polska co prawda jest w lepszej sytuacji niż Ukraina, nasze polityczne powiązania międzynarodowe umożliwiają nam większą swobodę działania. Ale to nie znaczy, że zagrożenie nie istnieje i że nic nie musimy robić. Umowy na dostawy gazu ze wschodu musimy negocjować i przedłużać, bo z dnia na dzień nie jesteśmy w stanie zmienić kierunków dostaw. Pamiętając o zagrożeniach, które mogą się w przyszłości pojawić, powinniśmy szukać nowych partnerów.

Obecnie Polska bazuje w 1/3 na własnych zasobach gazu ziemnego. Głównym regionem występowania złóż gazu, podobnie jak w przypadku ropy naftowej, jest Niż Polski (66 % udokumentowanych zasobów krajowych). Pozostałą część, tj. 10,1 mld m3, musimy importować. Ponad 60% importowanego surowca pochodzi z Federacji Rosyjskiej lub ze źródeł kontrolowanych przez rosyjski koncern Gazprom.

W ostatnich latach ekipy rządzące prezentowały różne pomysły dywersyfikacji, mające na celu zapewnienie Polsce bezpieczeństwa energetycznego. Sam pomysł to niestety nie wszystko. Potrzebna jest jeszcze determinacja w dążeniu do wyznaczonych celów.

Strona polska już od ubiegłego roku negocjowała z Rosją nową umowę na dostawy „błękitnego paliwa”. W ostatnich tygodniach rozmowy nabrały tempa, z uwagi na zagrożenie przyszłorocznych dostaw. Ostatecznie udało się dojść do porozumienia, a nowa umowa pomiędzy PGNiG a Gazpromem czeka na parafowanie przez rządy Polski i Rosji.

W ocenie ministra gospodarki Waldemara Pawlaka nowa umowa gazowa, zwiększająca dostawy do 10,2 mld m3 rocznie i przedłużająca kontrakt do 2037 roku, jest dla Polski bezpieczna. Tylko czy jest krokiem mającym na celu zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego Polski? Zawarte porozumienie z Gazpromem w dalszym ciągu zakłada, że w najbliższych latach aż dwie trzecie zużywanego w naszym kraju gazu będzie pochodziło od jednego dostawcy. Oczywiście ciężko dokładnie oszacować ile Polska będzie potrzebowała gazu za kilka lat, ale bez wątpienia umowa z rosyjskim dostawcą w znacznym stopniu zaspokoi krajowe potrzeby. A przecież mieliśmy szukać nowych kierunków dostaw, dążyć do dywersyfikacji, zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne kraju…

Swoje obawy w liście do premiera wyraził ostatnio również Prezydent Lech Kaczyński. Długoterminową umowę PGNiG i Gazpromu nazwał „wysoce dyskusyjną”. Zdaniem prezydenta, kontrakt ten utrudni budowę gazoportu w Świnoujściu. Polska miała stopniowo uniezależniać się od dostaw błękitnego paliwa z Rosji, m.in. dzięki budowie gazoportu. Ma on istotne znaczenie dla bezpieczeństwa kraju, ponieważ Polska w chwili obecnej nie posiada alternatywnych kierunków importu gazu. Przedłużony kontrakt na dostawy gazu z Rosji do 2037 roku może nie tylko opóźnić budowę terminala LNG, ale i pod znakiem zapytania stoi jego rentowność.

Czy w takim razie rząd Donalda Tuska faktycznie dąży do dywersyfikacji dostaw gazu, czy do dalszego uzależnienia się od dostaw z Rosji? Zdaje się, że mówi jedno, a robi drugie. Podobnie jest w przypadku rządowego projektu „Polityka energetyczna Polski do 2030 roku”. Dokument ten zakłada zwiększenie udziału gazu w produkcji prądu. Mając na uwadze, iż zdecydowana większość tego surowca sprowadzana jest i będzie w najbliższych latach z Rosji grozi uzależnieniem sektora elektroenergetycznego. Sektora, który obecnie charakteryzuje się znacznym stopniem samowystarczalności.


Źródło: rp.pl, pap.pl, polskatimes.pl, gazeta.pl

Tekst mojego autorstwa ukazał się na http://www.mojeopinie.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz