niedziela, 21 czerwca 2009

Wojny gazowej ciąg dalszy.

Teoretycznie „wojna gazowa” pomiędzy Ukrainą a Rosja, której świadkami, a zarówno i uczestnikami byliśmy na początku 2009 roku, się skończyła. Gaz na samą Ukrainę i tranzytem przez nią płynie do pozostałych państw starego kontynentu. Niestety w błędzie jest ten, kto myśli, ze konflikt został zażegnany. Rozgrywki polityczne z wykorzystaniem gazu w roli głównej trwają nadal.

W chwili obecnej problemy ze strony Ukraińskiej są dddwojakie. Na pierwszym planie pojawia się kwestia nie wywiązywania się z umowy z Rosją przez stronę ukraińską. Dotyczy to przede wszystkim nieodebranego gazu. Na 2009 rok Kijów zakontraktował 40 mld metrów sześciennych gazu, co okazało się zakupem zbyt dużym jak na tegoroczne potrzeby. Strona ukraińska zabiega o zmniejszenie dostaw do 33 mld metrów sześciennych i to bez płacenia kary za zmiany w dwustronnej umowie.

Zaistniałą sytuację znakomicie wykorzystuje Rosja. Aleksej Miller, prezes Gazpromu, oświadczył w tym tygodniu, iż rosyjski koncern nadal nie będzie egzekwował od Ukrainy kar za nieodebrany gaz, jednak liczy na to, że strona ukraińska zacznie wywiązywać się z kontraktów. Mało tego, Rosja za tranzyt gazu do Europy zapłaciła stronie ukraińskiej już za cały 2009 rok, dobitnie pokazując Europie, że należycie, sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków. W razie kolejnego przerwania dostaw gazu na zachód to nie ona będzie temu winna, tylko oczywiście Ukraina, która ma problem z wywiązywaniem się z zawartych umów.

Kolejny problem, z którym musi się zmierzyć Ukraina to zapełnienie około 21 mld metrów sześciennych podziemnych zbiorników gazu przed najbliższą zimą. Zmagazynowane surowce przeznaczane są w dużej mierze na potrzeby własne, ale również gaz ten potrzebny jest na utrzymanie odpowiedniego ciśnienia w gazociągach tranzytowych pompujących gaz do Europy. Na ten cel potrzebuje około 4,8 mld dolarów, których jej brak. Ukraina starała się o kredyt na ten cel, jednak strona rosyjska, „w obawie o wypłacalność Naftohazu”, odmówiła.

Jeśli nie Rosja, to może Unia Europejska, tak zdaje się myśleć Ukraina. Premier Julia Tymoszenko zaapelowała do UE o pomoc w zakupie gazu. Stwierdzając, „musimy napełnić gazem własne zbiorniki i nie jest to tylko problem ukraiński. Wspólne szczęście Ukrainy, Rosji i Unii Europejskiej ktoś powinien sfinansować”. Czy nie brzmi to trochę jak szantaż? Skoro każdy kraj, który kupuje gaz od Rosji płaci za niego stronie Rosyjskiej, to dlaczego ma jeszcze dopłacać za zakup surowca przez stronę Ukraińską? Owszem, w wypadku kolejnego przerwania dostaw gazu na Ukrainę ucierpi na tym cała Europa, jednak Kijów powinien wywiązywać się z podpisywanych umów, a nie jak tylko brakuje pieniędzy rozkładać ręce i liczyć na wsparcie finansowe od krajów członkowskich UE bądź Rosji, w sposób dalece odbiegający od dyplomatycznych standardów.

Teraz to Moskwa będzie miała asa w rękawie, w razie kolejnej „wojny gazowej”. Abstrahując od tego, kto w całym sporze ma racje, trzeba przyznać, że Moskwa umiejętnie prowadzi swoją politykę, lawiruje w niedopowiedzeniach, tak by można było jej jak najmniej zarzucić. Wydaje się, że ostry spór z Ukrainą na początku tego roku był dla tego kraju lekcją, po której „praca domowa” została odrobiona w należyty sposób. Ukraina traci z miesiąca na miesiąc, jej sojusznicy (szeroko rozumiana Europa) już bardziej sceptycznie podchodzą do głoszonych przez nią swoich racji.

Źródło: wnp.pl, gazeta.pl,

Tekst mojego autorstwa ukazał się na www.mojeopinie.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz