środa, 24 czerwca 2009

Dyplomatyczne koło fortuny – „wielka gra” o prof. Jerzego Buzka

Kandydatura Jerzego Buzka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, chociaż jeszcze nieoficjalna, ma szerokie poparcie wśród polityków rodzimej sceny – i słusznie. Wysokie, prestiżowe stanowisko powinno przypaść w udziale Polsce, jako najliczniejszemu z grona nowych członków Unii Europejskiej. Donald Tusk, już podczas kampanii przed wyborami do PE, zapowiedział, że polski rząd będzie forsował kandydaturę Profesora, zagra o wysoką stawkę i zaznaczy nasz silny głos we Wspólnocie.

Cel jest ambitny, cieszący się dość dużym poparciem społecznym. Aprobata miała swoje przełożenia w wynikach wyborów, zarówno w zauważalnym wysokim poparciu Platformy Obywatelskiej (co zapewne „zaskoczyło” i ucieszyło premiera) jak i samego zainteresowanego – prof. Jerzego Buzka, który w skali kraju zdobył najwyższe poparcie. Premierowi należą się dodatkowe brawa – doskonała propaganda sukcesu, fantastyczny marketing. Dochodzą do nas tylko ciche i nieśmiałe głosy, czy gra jest faktycznie warta świeczki.

Czym zajmuje się przewodniczący parlamentu Europejskiego? Jego rolą jest reprezentacja PE w kontaktach międzynarodowych, podczas oficjalnych uroczystości, przedstawia on stanowisko PE szefom państw członkowskich, sygnuje budżet UE oraz wszystkie akty prawne przyjęte w procedurze współdecydowania. Funkcja, wydaje się, bardzo poważna, ale czy faktycznie wpływowa? Czy objęcie tego stanowiska daje rzeczywistą nadzieje na umocnienie polskiej pozycji? Otóż fotel przewodniczącego PE to urząd, czysto reprezentacyjny, mający charakter prestiżowy. Przy obecnym stanie prawnym, kiedy rola, ma stosunkowo małe znaczenie, wychwalanie, zdaje się, nadchodzącego, sukcesu i nadawanie mu tak wysokiej rangi wydaje się zabiegiem mydlącym oczy. Traktat Lizboński znacząco zwiększa rolę PE w stanowieniu prawa Unii, tylko czy wejdzie w życie na tyle szybko, by można było mówić o realnym umocnieniu jakichkolwiek wpływów przewodniczącego PE na bieżącą politykę UE. Czasu jest mało, kadencja przewodniczącego to tylko 2,5 roku.

Jeśli jedynym efektem owego „mydlenia oczu” miałby być skok popularności prof. Jerzego Buzka a nawet i rządu, bo przecież kandydat z tego samego obozu politycznego się wywodzi, wszystko byłoby w porządku. Jednakże, tutaj pojawiają się i cienie owego triumfu. Czy jeśli zabiegi dyplomatyczne, w które włączony jest polski rząd, prominentni politycy a nawet sam Prezydent RP, odniosą skutek i polski kandydat zostanie obrany na 2,5 roczną kadencję przewodniczącego, nie okaże się ze ugraliśmy już tak wysoką i „prestiżową” stawkę, ze nic więcej nam się nie będzie należało? Mało prawdopodobne jest abyśmy w takim wypadku zdobyli znaczące teki komisarzy, czy możliwość przewodniczenia którejś z najważniejszych komisji parlamentarnych: gospodarczej, czy szczególnie dla nas ważnej (jako nowego kraju członkowskiego) komisji rozwoju regionalnego. Założenia polityki Unii Europejskiej, tak mocno podkreślające idee jednomyślności państw członkowskich, mające na celu stworzenie obrazu całkowitej zgodności wszystkich krajów, wykształciły dalece wysublimowaną, kuluarową dyplomację, o skomplikowanej procedurze „coś za coś”. Obawiam się, że w takich realiach, fotel przewodniczącego PE będzie słono kosztował. Dług poparcia będzie trzeba sumiennie spłacać, a co do tego, iż zostanie on wyegzekwowany „ co do „eurocenta” nie mam wątpliwości.

Nie jestem przeciwny forsowaniu polskiego kandydata na stanowisko przewodniczącego PE, nakłaniam jednak do pohamowania wybuchu narodowej radości i nadmiaru entuzjazmu. Wielu polityków już podkreśla, że fotel, o który gra premier osobą Jerzego Buzka, to nie jest szczyt naszych aspiracji, a dla walki o polskie interesy inne stanowiska mogłyby przynieść bardziej widoczne korzyści. Wyłączną inicjatywę prawodawczą nadal ma Komisja Europejska – polski komisarz z odpowiednią teką może zdziałać dla kraju o wiele więcej. Oczywiście, komisarze mają bezwzględny zakaz reprezentowania interesów swojego kraju, reprezentują oni UE jako całość, ale to założenie czysto formalne, jak jest w rzeczywistości - wiadomo, a komisarz którejś z ważnych sekcji gospodarczych, z perspektywicznym polskim spojrzeniem na pewno naszym interesom nie zaszkodziłby. Dlatego, nawet jeśli prof. Jerzy Buzek nie zostanie oficjalnym kandydatem Europejskiej Partii Ludowej na przewodniczącego PE, nie będzie powodów do zmartwień, a raczej będzie to stanowić dodatkowy impuls do gry o kolejną wysoką stawkę: komisarza z odpowiednią teką oraz przewodnictwo w najkorzystniejszej dla Polski komisji parlamentarnej. Polski optymizm nakazałby podejście: „ nie ma tego złego….”

Tekst mojego autorstwa ukazał się na http://www.mojeopinie.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz