piątek, 12 marca 2010

Kurs Euro-dolar jednak bez niespodzianek

Ostatnie kilka miesięcy to trudny okres dla europejskiej waluty. Kurs euro – dolar zniżkuje już od grudnia. Sytuacja państw Eurolandu, które można uznać za klasę B unii walutowej, tj. Grecji, Irlandii, Włoch czy Hiszpanii jest główną przyczyną deprecjacji euro. Zachęca to inwestorów do gry na zniżkę, a duże fundusze hedgingowe podsycają te nastroje wypuszczając w świat prawdziwe, bądź jedynie mające zmanipulować rynek walutowy, informacje o ataku na euro.

Wall Street Journal doniósł o planowanym ataku spekulacyjnym. Dziennik opisuje słynną już chyba „kolację na Manhattanie” w trakcie której, 8-go lutego, przedstawiciele funduszy hedgingowych mieli rozmawiać na temat strategii zrównania kursu unijnej waluty z amerykańskim dolarem, lub nawet obniżenie kursu euro poniżej 1 dolara. Informacja nawet, jeżeli prawdziwa, wydaje się mieć jakiś haczyk. Raczej mało prawdopodobne by wiadomość o takim spotkaniu trafiła prosto w ręce dziennikarzy, a jeśli właśnie trafiła to na pewno nie przez przypadek. Doniesieniom pikanterii nadaje wzmianka o tym, jakoby w spotkaniu uczestniczył przedstawiciel Soros Fund Management, agresywnego funduszu należącego do George’a Sorosa. Finansista znany jest z gry na funcie brytyjskim. W 1992 roku Soros udowodnił, że waluta jest przewartościowana. W tym czasie rząd brytyjski usztywnił funta wobec dolara. Soros zakpił z polityki monetarnej Wielkiej Brytanii i zaczął funty wyprzedawać. Interwencja na rynku była konieczna, gdyż rynkowy kurs zaczął gwałtownie spadać. Rezerwy nie wytrzymały. Soros swoje udowodnił, a rząd upłynnił kurs funta. Sytuacja sprzed prawie 20 lat dowiodła, że sztywne kursy walutowe i zbytnia wiara w możliwości polityki pieniężnej są nie lada przynętą dla spekulantów. Funt funtem, ale czy podobna gra możliwa byłaby na dzisiejszym euro?

Sytuacja gospodarcza strefy euro zachęca inwestorów do gry na zniżkę. Impuls, jakim był artykuł w Wall Street też był swego rodzaju promocją otwierania krótkich pozycji. W tym momencie wzmożona sprzedaż euro związana ze wzrostem krótkich pozycji netto (czyli różnicy między liczbą otwartych krótkich a długich pozycji) powoduje wzrost podaży waluty i doprowadza do jej spadku. Chociaż nie byliśmy świadkami załamania euro, to przez jakiś czas waluta pogłębiała swoje minima w stosunku do dolara. Sytuacja wraca do normy, inwestorzy zamykają krótkie pozycje, kupując euro realizują zyski, a to powinno doprowadzić do umocnienia się waluty.

Z dużej chmury mały deszcz, ale tak naprawdę czy faktycznie w interesie krajów Eurolandu leży silna europejska waluta? Zdecydowanie nie. Sytuacja rozdmuchanego deficytu Grecji i problemów innych państw, które wspólnie pracują na wzrost lub spadek euro, zdecydowanie przekonuje, że niższy kurs euro, przy którym nastąpiłby wzrost konkurencyjności unijnego eksportu rozluźniłby nieco napiętą już atmosferę na starym kontynencie. Niemcom, czy Francji, jak ostatnie wydarzenia pokazują, nie w smak jest utrzymywanie Grecji czy jakiegokolwiek innego kraju strefy euro. Prezes Europejskiego Banku Centralnego J. C. Trichet z kolei przekonuje Greków, że wsparcie z Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie będzie potrzebne, że problemy na własnym podwórku Unia załatwia sama. Cóż.. najwyżej Grecy sprzedadzą Niemcom Akropol i może się okazać, że taka unijna integracja odnajdzie swoich zwolenników, ale póki co, przy narastających konfliktach Greków z „resztą świata”(czyt. Niemcami), deprecjacja euro może być nawet zbawienna.

Amerykanie, wbrew pozorom wcale nie są w lepszej sytuacji. Ogromny deficyt budżetowy, już nie wspominając o długu publicznym USA są powodem prowadzenia takiej a nie innej polityki pieniężnej zarówno przez Rezerwę Federalną jak i Biały Dom. Interes amerykańskich funduszy hedgingowych, co prawda nie musi być zbieżny z interesem kraju, niemniej jednak jeśli Amerykanie chcieliby silnego dolara to z pewnością by go mieli. Za kursem tej waluty stoją potężne instytucje: System Rezerwy Federalnej USA i prezydencka administracja. Kto natomiast stoi za kursem euro? Różne systemy finansowe krajów Unii, których konsolidacja jest raczej żadna, Europejski Bank Centralny oraz Komisja Europejska, która specjalizuje się głównie w grożeniu palcem. Już z takiego porównania widać, że naprawdę niewiele zależy od unijnego widzimisię, przynajmniej w kwestii kursu euro – dolar.

O kolacji na Manhatannie rozpisywały się wszystkie gazety. To czy faktycznie euro miało się stać ofiarą ataków spekulacyjnych agresywnych funduszy hedgingowych jest na razie niemożliwe do ustalenia. Analitycy są jednak zgodni, że proces sprowadzenia euro do poziomu 1 dolara to kwestia nie miesięcy a przynajmniej dwóch lat. Sytuacja Eurolandu powoli się stabilizuje. Grecja przedkłada ambitny plan ograniczania deficytu, emituje kolejne obligacje na pokrycie gigantycznego długu. Wyjście UE z recesji jest dodatkową gwarancją umacniania się kursu euro. Nawet jeśli w interesie dużych graczy jest spekulacja przeciw unijnej walucie, to należy także pamiętać, że za dolarem stoi FED czy amerykańska administracja prezydencka i żaden atak na euro nie przyniesie efektu w krótkim terminie, póki te instytucje będą trzymały rękę na kursie dolara. Gospodarka USA też podnosi się z kłopotów i z pewnością, tak samo jak UE, nie jest jej teraz potrzebna silna waluta.

Tekst Kasi Szczepaniak ukazał się na http://www.mojeopinie.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz