piątek, 5 marca 2010

Kłopoty Toyoty, zarządzanie kryzysowe w wydaniu Akoi Toyody.

Toyota już od listopada ubiegłego roku przyznaje się do serii usterek w swoich autach. W ślad za tym japońskim koncernem poszły inne – chociażby Nissan, czy Suzuki przeprowadzają programy serwisowania wadliwych aut. Lawinowo podkładają się wschodnie koncerny, ale lekcja zarządzania kryzysowego z pewnością jest częścią rozkładu jazdy wszystkich producentów samochodów, którzy w ekspansywnej polityce postawili na ilość, spychając jakość do kategorii niższego rzędu.

W listopadzie 2009 koncern Toyota przyznał, że wycieraczka podłogowa może być przyczyną blokowania się pedału gazu. W styczniu firma ruszyła z naprawą usterek dotyczących samego przyspieszenia. Jednak, jeśli ktoś myśli, że samochody tego japońskiego producenta jako jedyne ostatnio zawodzą, to jest w błędzie. Owszem, jadąc Toyotą może okazać się, że auto samo przyspiesza – mimo usilnego hamowania, ale nie lepiej będzie w Daihatsu, kiedy niespodziewanie otworzą nam się poduszki powietrzne, czy w Suzuki, w którym istnieje podejrzenie wady systemu klimatyzacji, co przy deszczowej pogodzie może być przyczyną pożaru. Nissan z kolei przyznaje się do problemów z silnikiem. Mimo, że masowe usterki aut zdarzały się od zawsze, to ostatnia lawina jest nieco niepokojąca. Po części na pewno jest to związane ze zwykłym zabiegiem marketingowym – po większej wpadce Toyoty inny producenci wyrzucają grzeszki, by swoje „drobiazgi” ukryć w cieniu poważniejszych kłopotów japońskiego giganta.

Akoi Toyoda przeprasza
Japończycy wdrażają swoje zarządzanie kryzysowe bezbłędnie. Akoi Toyoda - szef koncernu przeprasza swoich klientów na łamach największych dzienników, osobiście składa wyjaśnienia przed amerykańskim kongresem, deklaruje co Toyota zrobi, oczywiście dmuchając na zimne, by sytuacje samo przyspieszających aut się nie zdarzały. W USA zamknięto salony, gdzie w sprzedaży były podejrzane modele aut, wstrzymano także ich produkcję. Ogłoszona została akcja recall – obowiązkowego usuwania usterek, a ponadto koncern ma w najbliższym czasie opracować system odcinający dopływ paliwa po naciśnięciu na hamulec. Reakcja producenta była szybka. Toyoda kaja się przez klientami i przyznaje, że w obliczu dynamicznego rozwoju firmy na dalszy plan zeszła kontrola jakości aut zjeżdżających z taśmy produkcyjnej.

Koncern ponosi straty

Kłopoty rozpoczęły się jeszcze przy niesławną historią z pedałem gazu. Japoński koncern już dwa lata z rzędu wykazuje stratę i to nie małą. W tym roku do kiepskich wyników finansowych przyczynią się dodatkowo koszty związane z programami serwisowania oraz spadek przychodów, że względu na malejącą sprzedaż, zwłaszcza w USA, gdzie rynek zagarnia powoli General Motors na spółkę z Fordem.

Plan restrukturyzacji Toyoty zakładał, jak zwykle w tego typu strategiach, drastyczne cięcie kosztów. Zmniejszanie wydatków odbiło się czkawką, rynek bardzo szybko wychwycił obniżoną jakość aut. Japoński koncern w takich działaniach nie jest odosobniony, stąd jak echo po wpadkach Toyoty odbijają się głosy o masowych usterkach u innych producentów. Jak wygląda zmniejszanie nakładów, mające wykreować zysk (lub, chociaż zmniejszyć stratę)? Oczywiście nie obcina się nakładów inwestycyjnych, ale właśnie koszty związane z jakością używanych materiałów, badaniami oraz testami aut zjeżdżających z taśmy. Trudniej także jest likwidować całe fabryki, gdzie koszty zatrudnienia pracowników są znacząco wyższe (mam tu na myśli np. fabrykę Toyoty w Wielkiej Brytanii) i przenosić je do innych krajów. Czasem produkcja w kraju gdzie czynnik pracy jest droższy staje się uzasadniona ekonomicznie ze względu na wyższą jakość, ale czasem po prostu nie można takiej fabryki przenieść, chociażby ze względu na jakieś udogodnienia zaoferowane przez rząd.

Cięcia kosztów

Problem firm, które nie radzą sobie z restrukturyzacją kosztów polega w głównej mierze na tym, że obcinając nakłady, ograniczają przychody. Wielu starych wyjadaczy zapomniało o prostej zasadzie, że to wydatki kreują przychody. Owszem, można ciąć koszty, nawet do zera, ale proporcjonalnie, albo nawet bardziej dynamicznie obcina się wpływy, a wtedy nie pozostaje już nic innego jak zamknąć produkcję. Kolejny rok strat w Toyocie raczej nie będzie oznaczał zwiększenia nakładów, chociaż może bardziej refleksyjne, ale cięcia będą trwały, co może oznaczać np. poszukiwanie nowych dostawców, chociażby w Chinach. W takiej sytuacji Toyota na dobre będzie mogła pożegnać się z opinią niezawodnej marki, a tym samym z nadzwyczajną ekspansją, chyba że w jakiś magiczny sposób przejmie strategię hinduskiego koncernu Tata czy Alfy Romeo (która mimo swojej reputacji auta awaryjnego nadal uchodzi za producenta samochodów z nieco wyższej półki).

Toyota, General Motors, kto następny?

Toyotę do miliardowych strat doprowadziła polityka ekspansywnego rozwoju przy braku kontroli. Strategia prowadzona na wzór General Motors doprowadziła oba koncerny do nadmuchania kosztów, a kiedy przyszło do ich cięcia okazuje się, ze nie jest to już tak samo łatwą operacją jak zwiększanie nakładów. Otwieranie coraz to nowych fabryk, pozyskiwanie nowych marek, wejścia na nowe rynki - ekspansywny rozwój, na razie z powodzeniem, prowadzi Volkswagen. Działania podobne do poprzedników stawiają koncern w grupie ryzyka. Do tej pory niemiecki koncern całkiem dobrze sobie radzi, w swoim portfolio gromadzi nowe marki – nie na chybił trafił – wprowadza swoje auta do każdego segmentu – dolną półkę swoim konkurentom blokuje Skodą, zaraz potem barierę tworzy Seat, dalej jest jeszcze Audi, ale tak naprawdę liczą się znaki luksusowe, Bugatti, Bentley czy Porsche. Wszystko bardzo pięknie się zapowiada, ale trudno nie dostrzec analogii z Toyotą, czy ledwo radzącym sobie finansowo General Motors.
Historie seryjnych usterek w autach zdarzały się od zawsze, dlatego panika nie jest wskazana akurat po doniesieniach wad w Toyotach. Chwytliwym tematem na pewno staje się fakt, że producent do tej pory najbardziej niezawodnych aut, trafia na czołówki gazet z powodu licznych usterek, dodatkowe kłopoty koncernu, który już od około 2 lat ma poważne trudności finansowe są zwyczajnie oliwą dolaną do ognia. Pomijając zainteresowanie mediów, które problemy usterek nieco wyolbrzymiają, Japończycy są sami sobie winni. Programy restrukturyzacyjne, zakładające drastyczne cięcia kosztów już nie jednego prezesa nauczyły, że zmniejszone nakłady owszem, ale nie za wszelką cenę, a na pewno nie za cenę jakości. Wygląda jednak na to, że wielu jeszcze pragnie tej lekcji doświadczyć na własnej skórze. Pocieszeniem dla Akoi Toyody będzie fakt, że na tym wózku z pewnością nie będzie jechał sam, a dla nas, konsumentów, że kontrola jakości, chociażby chwilowo, zyska na znaczeniu.

Tekst Kasi Szczepaniak ukazał się na http://www.mojeopinie.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz