czwartek, 5 września 2013

Tu chodzi o Warszawę

Rozmowa z Grzegorzem Wysockim – szefem sztabu referendalnego Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej.
Wielu wieszczyło, że się nie uda. Wielu liczyło na to, że zebrane podpisy zakwestionuje komisarz. A okazało się, że jest wielki sukces. Siłami warszawskiej wspólnoty samorządowej, z pomocą niektórych partii politycznych, pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy udało się zebrać bardzo, naprawdę bardzo dużo  podpisów, i referendum będzie.
Nigdy w Warszawie nie udało się pod żadną sprawą zebrać tyle podpisów. Bo zebraliśmy blisko ćwierć miliona. Zebrała je przede wszystkim Warszawska Wspólnota Samorządowa. Bo z partiami było różnie. Na plus trzeba zaliczyć pracę PiS-u i Stronnictwa Demokratycznego. A reszta raczej niespodzianki na minus. Ale głównym „bohaterem” tego sukcesu jest bez wątpienia Hanna Gronkiewicz-Waltz. Bo to niechęć do niej jaką odczuwa olbrzymia grupa warszawiaków przyczyniła się do tego, że udało się zebrać taką liczbę podpisów. A drugim, zbiorowym bohaterem – już bez cudzysłowu – są setki zaangażowanych w zbiórkę podpisów ludzi. To dzięki ich społecznej pracy, samodyscyplinie, poświęceniu temu nie kilku godzin, ale czasami nawet i kilka dni mamy dzisiejszy sukces. Tym ludziom trzeba przy każdej okazji podziękować. Przy tej okazji dziękuje także całej warszawskiej strukturze SD.

Inicjatywa referendum wyszła od Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, ale dzisiaj widać próbę zawłaszczenie tej idei przez jedną z partii politycznych. Czy dostrzega pan tutaj zagrożenie dla samej idei referendum – chodzi o to, że może być ono postrzegane nie jako inicjatywa obywatelska lecz po prostu jako arena walki międzypartyjnej
Zdaje się, że nawiązują panowie do PiS-u. Tu i ówdzie pojawiają się takie komentarze, że PiS próbuje tę inicjatywę zawłaszczyć. Ja tego tak dzisiaj nie postrzegam. Liderem tego projektu jest Warszawska Wspólnota Samorządowa i takim liderem pozostanie. Wola odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz ma swoje źródło w tym, jak oceniamy sposób prowadzenia przez nią spraw miasta. Nie ma tu nic do rzeczy to, czy jest ona członkiem, a nawet wiceprzewodniczącą Platformy Obywatelskiej.  Niektórym się wydaje, że elektorat PiS-u pójdzie do referendum tylko dlatego, że nie lubi Platformy, a  elektorat Platformy zostanie w domu, bo lubi Donalda Tuska i słucha się jego apeli. A ja uważam, że tak nie będzie. Uważam, że znacząca część warszawiaków odnosić się będzie do tego niepartyjnie. Bo tu chodzi o Warszawę. Bo my – inicjatorzy referendum czyli Warszawska Wspólnota Samorządowa – jak i wiele innych organizacji nie będziemy oceniać w trakcie kampanii referendalnej Hanny Gronkiewicz Waltz jako działacza partyjnego. Będziemy rozmawiać o Warszawie. O tym, co zrobiono. I o tym, czego nie zrobiono lub co można było zrobić lepiej i taniej. I nie damy się nabrać na absurdalny argument, którym już posługuje się Hanna Gronkiewicz-Waltz – że w ciągu 7 lat wydała ona 25 mld złotych. Bo takie pieniądze można wydać mniej lub bardziej sensownie. Z dbałością o grosz publiczny lub z nie dającą się akceptować rozrzutnością. My chcemy rozmawiać o tym, jak miasto pod rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz wydawało te pieniądze. A także na co nie wydało, choć wydać było warto.
Jakie główne grzechy zarzuciłby pan obecnej prezydent Warszawy?
Obejrzałem w telewizji wywiad z Hanną Gronkiewicz-Waltz, w którym mówi – cała Polska to słyszała – że ona nie wie, ile kosztuje bilet komunikacji miejskiej w Warszawie. To niby drobiazg, ale czy dobry gospodarz miasta może nie wiedzieć, ile u niego kosztuje podstawy bilet! Takie rzeczy jak opłata za przedszkole czy cena bilety prezydent miasta powinien umieć wyrecytować nawet, gdyby go obudzić w środku nocy. To, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wie takich rzeczy świadczy o niebywałej arogancji. Ta jej arogancja ma swoją genezę w tym – takie odnoszę wrażenie – że żadna klasa polityczna, również warszawska, nie jest przywykła do rządzenia przez dwie kadencje. A teraz – zarówno w kraju, jak i w Warszawie – mamy do czynienia z tym, że jakaś grupa polityczna rządzi drugą kadencję i jest to dla niej rzecz zupełnie nowa. Hannie Gronkiewicz-Waltz, gdy została prezydentem na drugą kadencje, zaczęło się wydawać, że wie wszystko najlepiej, że ma wiedzę a priori na każdy temat i że zaufanie społeczne jest jej dane…
… do końca świata.
Właśnie. I to jest podstawowy zarzut. I jeszcze dwie ważne rzeczy. Pierwsza – to obrażanie inteligencji słuchacza. Otóż nie można jednym zdaniu mówić, że komunikacja musi znacznie drożeć, by zaraz w drugim powiedzieć, że musimy znacznie na niej oszczędzać. Albo – albo. Bo to jest tak, jakby iść  klienta i powiedzieć mu, że, po pierwsze, będzie płacił drożej i, po drugi, że dostanie za to mniej, niż do tej pory za mniejszą cenę.
A druga?
A druga rzecz, to kwestie godnościowe warszawiaków. Na przykład sprawa uczczenia pamięci Lecha Kaczyńskiego. Niektórzy mogą na to patrzeć jak na sprawę polityczną, ale moim zdaniem to jest właśnie sprawa godnościowa. Nie można ludziom, dla których Lech Kaczyński to ważna postać, mówić, że nie mogą ustawić lampek pod pałacem,  że nie może być pomnika, bo jakiś konserwator zabytków się nie zgadza. Podobnie jest z całą sferą oświaty. Też bym ją zakwalifikował do takiej godnościowej sprawy. Wiecie panowie, dlaczego połowa rodziców nie przychodzi w Warszawie na wywiadówki? Nie dlatego, że się nie interesuje postępami w nauce swoich dzieci. Problem w tym, że na wywiadówkach od wielu lat właściwie 90 procent czasu poświęca się temu, że trzeba zapłacić za to i za tamto. W końcu dochodzimy do zrzutki na papier toaletowy w szkolnych toaletach. To już nie jest kwestia tego, że jest drogo, czy tanio. To już jest kwestia poszanowania godności rodziców, a przy tym mieszkańców Warszawy, obywateli tego miasta.
Ale, gdy mowa o oświacie, trzeba też pamiętać, że znacząca część kosztów to są koszty przerzucone z ministerstwa oświaty na samorządy, bo za zadaniami, które spadają na samorząd, nie idą pieniądze.
Trochę tak jest, ale trochę nie jest. Bo, po pierwsze, jeśli mielibyśmy na czymś zaoszczędzić, a jest w mieście na czym oszczędzać, to należałoby trochę bardziej dofinansować oświatę. A z drugiej strony oszczędności w samej oświacie też są możliwe.
Na przykład jakie?
Oczywiście nie na zajęciach, ale na sieci placówek oświatowych – na pewno tak. Warszawska Wspólnota Samorządowa tu akurat nie zgadzała się z PiS-em, gdy ten był w ciemno przeciwko wszystkim likwidacjom. Bo jak sięgniemy do tych wykazów to z bodajże z 11 szkół, pięć likwidacji było po prostu bezspornych. Bo to były szkoły, gdzie w ogóle nie było dzieci.
Zatem tutaj można by miastu przyklasnąć, że likwiduje placówki niepotrzebne.
Otóż przyklasnąć nie można, bo miasto robi to za późno. Co naraziło budżet miasta w wielu miejscach na straty. A z drugiej strony zbyt pochopnie bierze się za takie rzeczy, jak zajęcia pozalekcyjne czy godziny dyrektorskie w szkołach. Mnie to boli i ja to zbadałem. To jest zjawisko powszechne w Warszawie.
A gdzie jeszcze widzicie niewłaściwe gospodarowanie miejskimi pieniędzmi. Gdzie można by je wydawać oszczędniej?
To co naprawdę rzuca się w oczy, to administracja. Moim zdaniem, bez większego wysiłku można zaoszczędzić jakieś 200-300 milionów złotych rocznie na administracji. I to bez uszczerbku na jakości wykonywania zadań własnych i zleconych. Za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz miał miejsce rozrost miejskiej administracji o ok. 30 procent. Likwidacja tej biurokratyczno-towarzyskiej narośli jest słuszna zarówno w aspekcie finansowym jak i moralnym. A druga rzecz, to umiejętność – a w przypadku Hanny Gronkiewicz-Waltz brak tej umiejętności – zarządzania finansami w czasach kryzysu.
Co pan przez to rozumie?
Mamy kryzys. To oznacza, że dochody miasta z CIT-u i PIT-u spadają tak. Gdy w jakiejś firmie dochody spadają, to, po pierwsze, patrzy się na inwestycje. W mieście nie może być inaczej. Nie należy zaklinać rzeczywistości i twierdzić, że za choćby nie wiadomo co, trzeba w ileś tam lat wydać 25 mld zł.
Ale chyba nie chodzi też o to, by zrezygnować z miejskich inwestycji.
Nie, to nie ma oznaczać, że „zabieramy łopaty” i nie budujemy metra. Metro trzeba skończyć, ba, trzeba być może alokować jeszcze większe środki na metro, żeby jak najszybciej je skończyć. Natomiast jest cała masa inwestycji w Warszawie, które można zrobić tanio, albo w ogóle z nich teraz zrezygnować. nie robić. Takim sztandarowym przykładem są tramwaje. Wiecie panowie, ile taki nowy klimatyzowany tramwaj kosztuje.
Ile?
Sześć milionów złotych. A nawet bardzo bogate miasta, które mienią się stolicami Europy, potrafią kupić w troszkę gorszym standardzie tańsze tramwaje. Nas naprawdę nie stać teraz na najwyższy standard. A do tego doliczmy jeszcze te „wypasione” przystanki za siedem milionów. Mnie to razi. To trzeba teraz robić wszystko taniej, a jak się nie da taniej, to należy odczekać. I w taki właśnie sposób należy teraz przeobrazić budżet miasta. A dzieje się dokładnie odwrotnie. Buduje się dłużej i drożej. Wystarczy porównać tempo i koszty budowy mostów Świętokrzyskiego i Siekierkowskiego z czasów prezydentury Pawła Piskorskiego z tempem i kosztami zbudowanego teraz mostu Północnego. Warszawa potrzebuje jeszcze dwóch mostów. Ale dwóch za cenę jednego – myślę tu o kwocie, którą Hanna Gronkiewicz-Waltz wydała na budowę mostu Północnego. Bo to, z czym się spotkaliśmy przy budowie tego mostu to po prostu marnotrawstwo publicznych pieniędzy.
Wróćmy jeszcze do kwestii referendum. Żeby to największe obywatelskie przedsięwzięcie w samorządowej historii Warszawy zakończyło się sukcesem, do referendum musi pójść bagatela 400 tys. ludzi. Jak chcecie przekonać warszawiaków, którzy ze wszystkich stron są namawiani, do tego, żeby je zbojkotować.
Po pierwsze, nie ze wszystkich stron. Te „wszystkie strony” to Platforma Obywatelska pod różnymi postaciami – a to premiera, a to prezydenta. I Platformie wyłącznie tu chodzi o jej partyjny interes. Warto przypomnieć, że w Łodzi, na 10 miesięcy przed końcem kadencji Kropiwnickiego, mówili dokładnie odwrotnie. Tamte wypowiedzi przedstawicieli PO to jeden z przebojów internetowych ostatnich dni. Ja mam wrażenie, że im częściej coraz mniej popularny premier z PO będzie mówił, by nie iść na referendum, tym coraz więcej warszawiaków uzna, że warto w referendum wziąć udział. To jest trochę tak, jakby sama Hanna Gronkiewicz-Waltz zbierała podpisy. Ta obserwowana arogancja władzy i obrażanie inteligencji słuchaczy jest naszym podstawowym narzędziem, które doprowadzi do skutecznego, ważnego prawnie referendum. Oczywiście będziemy też odwoływać się też do podstawowych zasad demokracji. Bo tak przecież absencja referendalna z punktu widzenia takiej normalnej obywatelskości jest absurdem. W Warszawie jest bardzo dużo ludzi, którzy od 89 roku chodzą na wszystkie wybory. Teraz też pojdą i to w wystarczającej liczbie, by to referendum było skuteczne. My koncentrujemy się na dyskusji o tym, jak Warszawą rządziła Hanna Gronkiewicz-Waltz. I rozmawiamy o Warszawie.
Na koniec, jakiego wyniku się spodziewacie?
Spodziewam się około 400-500 tysięcy ludzi przy urnach. I bardzo wyraźnej większości głosów za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Taki rezultat jest bardzo realny.
Grzegorz Wysocki;l. 49; żonaty, dwoje dzieci;współtwórca Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej,wydawca prasy lokalnej
wywiad ukazał się w tygodniku „Liberałowie i Demokraci”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz