sobota, 21 grudnia 2013

Rok niespokojnego życia

2014 to nie tylko rok wyborczy. Samorządowcy mają szansę przełamać monopol partyjnych polityków, co raz udało się już przed referendum warszawskim. Ale również – co w stolicy się nie powiodło – zmusić ich do publicznej debaty o redukcji przywilejów.
Samorządowców czeka rok niespokojnego życia, ale też wiadomo, że cmentarnego spokoju – wiążącego się z absencją w kolejnych glosowaniach średnio połowy obywateli – życie publiczne z pewnością doświadczyło już w nadmiarze. Skoro niektóre badania wróżą niemalże reelekcję obecnego parlamentu już w kolejnym roku 2015 – przestrzenią zmiany stać się może wcześniej demokracja lokalna, a jej ożywienie zacznie promieniować na całość polskiej polityki. W poprzednim ustroju każda polska odnowa zaczynała się od stoczni czy uniwersytetu, a żadna – od komitetu centralnego. Raptem 30 lat temu pamiętną metodą 3 razy 5 liczyliśmy głosujących w oficjalnych wyborach do rad narodowych, by wykazać fałszerstwa władzy. A już w 1990 r. właśnie wybory samorządowe okazały się pierwszym wolnym od kontraktu powszechnym głosowaniem w Polsce. Zaś oddanie władzy ludziom przez koalicję AWS-UW za rządów Jerzego Buzka stało się jedynym przykładem wielkiej reformy, która pozostawiła po sobie masy wygranych, ale…  zero ofiar.  Na ćwierćwiecze odrodzonej demokracji warto to przypominać.

Wyjątkowość wyborów 2014 r. określają  wydarzenia roku je poprzedzającego. W Warszawie do defensywy zepchnięte zostały obie główne partie: zabetonowana w ratuszu PO, aby ratować prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz zmuszana była w trybie „last minute” wysupłać pieniądze na brakujące odcinki obwodnicy i oddawać do użytku lokalne ronda.  Nieufnemu zawsze wobec wszystkich inicjatyw innych niż własne Jarosławowi Kaczyńskiemu przyszło publicznie wesprzeć referendalną inicjatywę działaczy lokalnych, z której wcześniej drwili jego adiutanci. Pani Prezydent pozostała na stanowisku, bo aparatczykom PiS udało się przekonać część elektoratu, że w głosowaniu nie chodzi o ocenę jej rządów, lecz o posadę dla prof. Glińskiego. Jednak nie tylko Warszawa po tej kampanii nigdy nie będzie już taka jak przedtem. Ujawnili się przyszli liderzy bez partyjnych legitymacji, wyzwolona energia ogniskowała się w swobodnych dyskusjach przy stolikach, gdzie zbierano podpisy. Przekonaliśmy się, że polityka… potrafi być piękna, służyć wymianie pomysłów i opinii, a nie mocnych słów, znanych z zespołu Macierewicza i polemik Palikota z Millerem. Przypomniano publicznie, co zapisane w konstytucji: samorząd tworzą wszyscy mieszkańcy, a nie prezydent czy burmistrz z zastępcami i radnymi.
Zmora partyjności, trapiąca władzę, nie wynika z preferencji mieszkańców, lecz uprzywilejowania, jakie w wyborczym wyścigu zapewniają partyjnym aparatom pieniądze z subwencji i dotacji. Pozapartyjny kandydat – o czym w wywiadzie w książce „Kraj odzyskiwany” przypomina lider Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej Konrad Rytel – musi sfinansować kampanie własną, a równocześnie jako podatnik… zrzucić się na ulotki i plakaty konkurenta. Absurdalny mechanizm, sprzeczny z elementarnym pojmowaniem równości szans, blokuje swobodną konkurencję osobowości i programów tam, gdzie ich najbardziej potrzeba.
Sukcesy lokalnych liderów, do których – jak we Wrocławiu czy Katowicach – pielgrzymują zakłopotani politycy partyjni, pokazują jednak, że preferencje dla partii nie przesądzają o zwycięstwie. Zaś po nim… Prezydent Zielonej Góry w trakcie kadencji demonstracyjnie się z  SLD wypisał, wcześniej już włodarzowi Stalowej Woli niepotrzebne stało się PiS. Wybory samorządowe pozostają bowiem jedynymi, w których szukamy „dobrych gospodarzy” a nie partyjnych szyldów. Sukcesy bezpartyjnych włodarzy i niskie notowania polityków z centrali sygnalizują, że w wyborach 2014 niezależne komitety – pomimo dyskryminującej  ordynacji – szturmować mogą również sejmiki samorządowe. Jeśli powiedzie się to w jakimkolwiek stopniu – padnie kolejny bastion, blokujący przejrzysty mechanizm selekcji liderów przez wyborców. Dlatego samorządowcy, cieszący się sukcesami i autorytetem nie muszą odżegnywać się od tworzenia porozumień regionalnych i ogólnopolskich komitetów niepartyjnych.  Zainteresowanych bardziej pieniędzmi na inwestycje, niż tymi z pensji czy diety. Ich zwycięstwa czy dobre wyniki przybliżą szansę skasowania reliktów centralistycznych mechanizmów. Ceną za koalicje w samorządach stanie się abdykacja partii z części niezasłużonych przywilejów.
Samorząd w dobie kryzysu w Polsce – obniżającego też zaufanie do sprawujących władzę centralną – zyskuje niepowtarzalną szansę, by stać się głosem milczącej większości. Od sprawności samych działaczy lokalnych zależy, czy jesienią ta większość się ujawni. I wreszcie przemówi.
Łukasz Perzyna jest autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim oraz pięciu książek – najnowsza to napisany razem z Mariuszem Ambroziakiem „Kraj odzyskiwany” o sukcesach i dylematach samorządu w Polsce. Wkrótce ukażą się kolejne: o komicznej stronie IV RP (wspólnie z Andrzejem Kieryłłą) oraz o historii NZS na ATK (wraz z Andrzejem Anuszem).
Tekst z 8 numeru Gazety Samorządność
www.gazetasamorzadnosc.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz